Przestrzeń
Wielkiej Sali wypełniały rozmowy i zapach jedzenia, jak zwykle świetnie
przygotowanego przez domowe skrzaty. Świece oświetlały pochmurne niebo i
dodawały trochę optymizmu ponurej barwie sklepienia. Nic nie wskazywało na to,
żeby pogoda miała się poprawić. Uczniowie nie byli zadowoleni z takiego stanu
rzeczy. Nie spodziewali się, że temperatura spadnie poniżej dziesięciu stopni
już na początku września. Niektórzy nawet zaczęli chodzić w szalikach, by
chronić twarz przed porywistym wiatrem. Poprzedniego wieczoru temperatura
osiągnęła minus dwa stopnie i rano na błoniach można było zobaczyć jak trawę
pochłania szron. Nawet Kraken przestał
na ten czas wynurzać macki z jeziora, jakby nie chciał czuć lodowatych
podmuchów powietrza. Wielka Sala była jednym z najcieplejszych miejsc w Hogwarcie,
więc gdy Tom i John poszli na obiad, prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Po
kilku dobrych chwilach poszukiwań, jakoś udało im się wcisnąć na miejsca przy
końcu stołu.
— Co ta Benson zrobiła ci na Zaklęciach? —
zapytał Avery, nakładając sobie kilka skrzydełek w miodzie na talerz.
—
Znasz ją? — zainteresował się Tom, biorąc duży łyk soku z dyni.
—
Tak — powiedział John niepewnie. — Nigdy z nią nie rozmawiałem, ale przecież ty
to często robisz. Nie bardzo rozumiem, dlaczego — dodał cicho.
—
Ach, tak.
John
zajął się potrawami, smakowicie lśniącymi w blasku lewitujących świec. Choć
pochodził ze starego, szanującego się rodu czarodziejów i z pewnością uczono go
podstaw kultury oraz zachowywania się przy stole, to już po chwili Tom widział
go z ustami pełnymi słodkich ziemniaków i białego mięsa, które Avery próbował
przełknąć, pomagając sobie wielkim łykiem soku dyniowego. Usta błyszczały mu od
tłuszczu, a Ślizgoni patrzyli na niego z dystansem, ale to nie powstrzymało go
przed nałożeniem sobie porządnej porcji racuchów z jabłkami, a następnie
sięgnieciem po czekoladowy pudding i wielki kawał placka z rabarbarem,
oprószonego kruszonką
Voldemort
zjadł obiad automatycznie. Apetyt przeszedł mu wraz ze słowami Avery’ego,
chociaż jedzenie w Hogwarcie było zawsze znakomite. Tomowi udało się zachować
standardy swojego udawania. Nawet nawiązał kilka krótkich rozmów ze znajomymi,
siedzącymi akurat w pobliżu. Nie musiał się zbytnio wysilać i nadwyrężać swojej
dumy, gdyż przy stole Ślizgonów siedziały raczej osoby godnie noszące miano
czarodzieja i obchodzące się z nim z należytym szacunkiem.
W
środku Riddle był na granicy paniki. Pamięć nie zawiodła go jeszcze nigdy, a
już na pewno nie, jeśli chodziło o znajomości z innymi czarodziejami. W końcu
wywierając na nich wpływ, osiągał zamierzone cele, mógł unikać kar czy nawet
podejrzeń za łamanie czarodziejskiego prawa. Amy Abigail Benson była
czystokrwistą czarownicą z nieprzeciętnymi zdolnościami w zaklęciach i dziwnym
charakterem. Tom nie mógł tak po prostu zapomnieć, że kilka razy z nią
rozmawiał, może nawet częściej niż kilka razy, zwłaszcza, że dziewczyna nie
dawała o sobie zapomnieć, od kiedy spotkali się na peronie. Jej zachowanie na
lekcji zaklęć było czymś niespodziewanym. Po incydencie nawet nie przeprosiła
go osobiście, chociaż miała wyrzuty sumienia. Tom wiedział, że miała. Później
ćwiczyli w ciszy, łagodnie, a Amy czasami nawet posyłała Riddle’owi krótkie
uśmiechy. Tom wiedział, że były szczere i pierwszy raz nie potrafił na to
zareagować.
Urszula
weszła na obiad spóźniona i trochę zdenerwowana. Jej jasne włosy wymknęły się z
ciasnego koka, ale zanim usiadła koło Riddle’a, naprawiła fryzurę prostym
zaklęciem. Duża część uczniów udała się już na zajęcia, dlatego dziewczyna bez
trudu znalazła sobie miejsce.
Tom spojrzał na nią spokojnie, a ona
natychmiast zaczęła wolniej oddychać. Napiła się soku dyniowego, widocznie po
to, by zwilżyć gardło.
—
Dowiedziałam się czegoś nowego o profesor Merrythough — powiedziała trochę zbyt
szybko, zerkając wyniośle na przysłuchującego się rozmowie Johna. Właśnie
skończył ostatniego racucha.
—
Obronę przed czarną magią mamy dopiero za dwie godziny — syknął Avery ze
złością. — Jakim cudem cokolwiek przed tym znalazłaś?
—
Widocznie szukała. — Tom posłał Johnowi nieprzyjemne spojrzenie. — Niektórzy
biorą moje polecenia na poważnie.
Urszula
wypięła dumnie pierś i uniosła głowę, a Avery wbił wzrok w swój pełen okruszków
talerz.
—
Byłam na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami — oznajmiła wyniośle. Od kiedy
pierwszy raz odwiedziła matkę w Rumuni, dostała niegroźnej obsesji na punkcie
magicznych stworzeń. Matka Urszuli był treserką smoków, nawet dobrą treserką,
ponieważ zajmowała się najniebezpieczniejszymi gatunkami i nie miała przy tym
żadnych uszczerbek na zdrowiu. Oczywiście z tego, co Tom zdążył wybadać. Choć
nazwisko przejęła po mężu, to jej krew również była czysta. — Profesor
Kettleburn od jakiegoś czasu częściej widuje się z Merrythough. Już pod koniec
szóstej klasy przychodziła na nasze zajęcia, gdy akurat miała wolną godzinę. Zawsze
były to zwykłe, nic nie wnoszące rozmowy, więc nie zwracałam na nie większej
uwagi. W końcu profesor Kettleburn to prawdziwy nieudacznik. Czemu miałabym się
nim przejmować? — Od kiedy nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami
stracił rękę, Urszula przestała widzieć w nim mentora i podziw zastąpiła raczej
chłodna niechęć. Uważała, że dużo więcej nauczyłaby się sama, choć nie było to
do końca prawdą. Silwanus Kettleburn był lekko roztrzepanym czarodziejem, ale
znał się na swojej pracy i posiadał wiedzę dużo większą niż Urszula. Tom jednak
zignorował uwagę Black, czekając na dalszą część wypowiedzi. — profesor
Merrythough wydawała się zmartwiona, a to przecież niecodzienne. Ona zawsze się
uśmiecha.
—
Do rzeczy. — Tom zaczął się niecierpliwić.
Urszula
zarumieniła się, zakłopotana.
—
Tak… — straciła wątek. — Z ich rozmowy wynikało, że Merrythough ma córkę, którą
aktualnie zajmuje się jakiś Edward. Prawdopodobnie życiowy partner profesor
Merrythough. Podobno jej córka zachorowała na… uch, nie pamiętam nazwy… —
Urszula przesunęła pusty talerz i położyła na blacie książkę Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami dla
zaawansowanych. Wyjęła z niej kawałek oderwanego pergaminu — Ospa wietrzna.
Nigdy o niej nie słyszałam. Myślę, że jej córka może być — skrzywiła się — mugolem.
Tom
zacisnął szczęki.
—
To by znaczyło, że mąż Merrythough również jest mugolem — stwierdził powoli,
zaciskając pod stołem pięści. Gdyby posiadał w sobie choć namiastkę magicznej
mocy, to dziecko zostałoby charłakiem. — Nieczystość krwi to jedna sprawa, ale
bratanie się ze stworzeniami tak prymitywnym jak mugole jest jawną zdradą
czarodziejskiej rasy.
—
Tom, jesteśmy w Wielkiej Sali — powiedział cicho Avery. — Ktoś może cię
usłyszeć…
Tom
natychmiast się zreflektował.
—
Dziękuję, Urszulo. Wiedziałem, że powierzam to zadanie w odpowiednie ręce. Black resztę obiadu przesiedziała
dumna jak paw, co chwila posyłając Johnowi pełne pogardy spojrzenia.
Urszula
i Avery poszli na numerologię, a Tom udał się na pierwsze piętro, do sali 4F,
gdzie profesor Binns, jedyny duch wśród grona pedagogicznego, wykładał Historię
Magii. Wiele osób uważało ten przedmiot za niepotrzebny i nudny, Riddle miał na
ten temat inne zdanie. Dzięki lekcjom o historii magii zdobył wiele przydatnych
informacji i zakorzenił swoja nienawiść do mugoli, którzy w przeszłości latami
prześladowali czarodziejów, nie rozumiejąc potęgi magii i karmiąc swój żałosny
gatunek nienawiścią do czegoś o wiele lepszego i silniejszego. Nigdy nie
przedstawił swojego zdania na ten temat profesorowi Binnsowi, choć jego
wypracowania zawsze przedstawiały trochę więcej wad niż zalet we współpracy z
niemagicznymi.
Na
korytarzu znajdowało się niewiele osób. Tom od razu zauważył Chrisa Rosiera,
rozmawiającego z jakąś dziewczyną. Chris opierał się zawadiacko o ścianę,
zdecydowanie przekraczając strefę intymną rozmówczyni. Riddle zrozumiał, że nie
tylko Urszula zaczęła wypełniać zadanie już pierwszego dnia szkoły, więc nie
zamierzał mu przeszkadzać w zdobywaniu zaufania szlamy.
—
Nie wiem, czy to dobry pomysł… ja…
Tom
zamarł z dłonią przyciśniętą do szorstkiej powierzchni drzwi. Właśnie miał
zamiar je otworzyć, jednak zdał sobie z czegoś sprawę.
—
To tylko jedna randka. Daj mi szansę.
Riddle
odstąpił od drzwi i pewnym krokiem podszedł do Rosiera. Wymienił krótkie,
chłodne spojrzenie z Amy Benson i wraz z upewnieniem się, że to ona, przełknął
ślinę. Wykonał już pierwszy ruch, więc musiał kontynuować. Co gorsza, chciał
kontynuować. Przeniósł wzrok na Chrisa.
—
Profesor Slughorn chce nas widzieć — powiedział spokojnie.
—
Teraz? — zdumiał się Chris. — Przecież ma zajęcia z…
—
Teraz — przerwał mu stanowczo, rzucając nerwowe spojrzenie na dziewczynę i
natychmiast tego żałując. Benson również na niego patrzyła. — Przepraszam, że
wam przeszkodziłem.
—
Nie szkodzi — odpowiedziała. Naprawdę miała to na myśli.
Gdy
Tom i Rosier znaleźli się w jednym z wielu skrótów, ukrytych za obrazami,
Riddle stanął, nakazując zrobić to również śmierciożercy. Sekretny korytarz nie
był znany przez wiele osób, dlatego pachniało w nim kurzem i brakowało
oświetlenia. Ściany obrastały wilgotną pleśnią, ponieważ korytarz znajdował się
pod ziemią, koło jeziora. Jedynie dzięki zaklęciu Lumos można było dostrzec, gdzie się zmierza. Tom spojrzał wrogo na
Chrisa, a oczy błysnęły mu niezdrowo.
—
Pamiętasz, jakie powierzyłem ci zadanie? — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Przerwał zaklęcie, a następnie przyłożył różdżkę do gardła Rosiera, zmuszając
go do cofnięcia się.
—
Miałem…
—
Zacząć nawiązywać znajomości ze szlamami — dokończył za niego zajadle. — A nie
zabawiać się z czarownicami.
—
Ale — Chris podniósł ręce do góry, na znak, że nie wyjmie różdżki — ja właśnie
to robiłem.
Tom
zawahał się. Słowa Rosiera były dla niego czymś zaskakującym. Zacisnął mocniej
długie palce na drewnie, ale opuścił różdżkę. Chris nie miał żadnych powodów,
by kłamać, a Amy od początku zachowywała się dziwacznie. Jej kłamstwa, atak na
zaklęciach, którego zdawała się nawet nie pamiętać.
Czy
to wszystko było żartem?
Kaprysem
zwykłej szlamy?
Tom
przełknął ślinę. Ta dziewczyna nie miała pojęcia, z kim zadarła.
—
Benson jest szlamą. — Bardziej stwierdził niż zapytał.
Był
wściekły na siebie za to, że tak łatwo dał się omotać. Teraz wszystko wydawało
się takie oczywiste! Nigdy nie słyszał jej nazwiska, bo nie należało do tych
godnych uwagi. To dlatego podeszła do Riddle’a, gdy stał na peronie sam, bo
chciała uniknąć towarzystwa wysoko urodzonych, dlatego John tak się skrzywił,
gdy Amy się do niego odezwała. Szok był tak silny, że Tom nie potrafił wyrazić
swojej złości słowami. Nie mógł uwierzyć, że poczuł szczerą sympatię do robaka,
nie czarodzieja.
—
Tak. — Chris przyłożył dłoń do szyi i zaczął ją rozmasowywać. — Sprawia dobre
pozory, ale jej starzy to zwykłe ścierwa. Nie jest warta nawet knuta.
Następne
lekcje tego dnia okazały się nad wyraz męczące i Tomowi trudno było skupić się
na czymkolwiek. Pozwolił nawet na to, by profesor Dumbledor zobaczył, jak
Riddle z dystansem patrzy na szlamy i chłodno odnosi się do Gryfonów, z którymi
akurat mieli lekcję Transmutacji. Tom przestał się nawet uśmiechać. Szczęki
miał cały czas zaciśnięte, a różdżkę przekładał między palcami, czasami
udzielając poprawnej odpowiedzi na pytania profesora, ale nie dostając za to,
rzecz jasna, punktów. Riddle był przeciwieństwem szkolnego pupilka według
Dumbeldora. Czarną owcą w klasie ze lśniącą odznaką prefekta naczelnego, przypiętą
do szaty.
Prawdziwą
ulgą było przejście do pokoju wspólnego. Szóste klasy i młodsi nie skończyli
jeszcze swoich zajęć, więc w środku było rozkosznie pusto. Jedynie Mulciber siedział przy stole, czytając jakąś
książkę. W zielonkawym świetle wydawał się chorobliwie blady. Gdy usłyszał czyjeś kroki, przerwał zajęcie.
Spojrzał na Toma spokojnie.
— Czy coś się stało? — zapytał,
zamykając książkę.
Tom zmierzył wzrokiem Mulcibera. Był
postawny, trochę tłusty, ale nadawał się na śmierciożercę. Riddle pomyślał o
Amy i o tym, że jeśli zrobi coś pochopnie, to ktoś może dowiedzieć się o jego
prawdziwej naturze. Zemścić chciał się sam, jednak sama świadomość, że
dziewczyna cierpiałaby, gdyby poprosił Devina o zajęcie się nią w dosyć
dyskretny sposób, była satysfakcjonująca.
— Nie — powiedział, podejmując
decyzję.
To on musiał wymierzyć stosowną karę
Amy Benson. Dziewczyna zapamięta sobie, jaką potęgą dysponuje prawdziwy
czarodziej i czemu szlamy nie powinny stawać na jego drodze.
Następne tygodnie mijały szybko. Tom
zbierał laury na lekcjach eliksirów oraz Obrony Przed Czarną Magią, a Urszula
starała się za wszelką cenę go doścignąć. Od pamiętnego zdarzenia w sekretnym
korytarzu, Rosier odpuścił sobie Amy Benson, a zajął się inną Krukonką. Tom
nawet jej nie znał. John starał się za wszelką cenę pokazać, że to on jest
prawą ręką Voldemorta, nie Urszula, i analizował każde potknięcie profesor
Merrythough.
— Dzisiaj, gdy zająknęła się na
zajęciach — mówił, gdy mijali Wielką Salę — to widziałem coś w jej oczach. To
był żal, taki głęboki, głęboki smutek! Na pewno stan jej córki się pogorszył.
Możemy to jakoś wykorzystać! Na pewno…
— Jesteś żałosny — przerwał mu
krótko Tom i przyspieszył kroku.
Mogłoby się wydawać, że Riddle
wydaje jedynie rozkazy, a sam nie kiwnął nawet palcem. Dla postronnego
obserwatora, rzeczywiście tak to wyglądało. Tom jednak szukał. Stary pierścień
ze lśniącym, czarnym kamieniem, znajdował się już na palcu Riddle’a, a dziennik
leżał spokojnie na dnie kufra. To jednak nie wystarczało Tomowi. Miał dużo
ambitniejsze plany dotyczące swojego istnienia. Od niedawna poszukiwał czegoś z Hogwartu, jakiegoś
przedmiotu, który w sentymentalny i staranny sposób, pokazałby przywiązanie do
Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czegoś małego, praktycznego, ale znaczącego.
Problem polegał na tym, że o takich przedmiotach mówiły tylko hogwarckie mity.
Jej, cudownie, że już jest nowy rozdział! No, no, no, czyżby Tom był trochę zazdrosny o Amy, kiedy przerywał jej rozmowę z Rosierem? Te spojrzenia, te myśli, to chyba nie była zwykła złość na Chrisa za to, że nie spełnia jego poleceń. Dodatkowo Benson okazała się szlamą. Dlaczego więc jej tak zależało na znajomości z Tomem? Przecież to Ślizgon, co z tego, że oni jawnie nie mówią o swojej niechęci, ich dom jest znany z czystości krwi. Jestem ciekawa jaki cel ma w tej swojej przyjaźni z Riddle'm, bo ewidentnie chciała być jego przyjaciółką. No i już te dwa horkruksy! Wspaniale, właśnie się zaczyna czas, który najbardziej lubię- Tom nadal jest człowiekiem, choć już bardziej z zewnątrz, niż wewnątrz, popełnił już kilka morderstw i rozdzielił duszę, a nikt nie wie, że staje się potworem. Cudownie, będzie szukał kolejnych przedmiotów. Zawsze mógłby wysłać Amy na ich poszukiwanie, przecież już dla niego wszystko jedno czy coś jej się stanie, ale jestem pewna, że nie powierzyłby jej tak ważnego zadania. No cóż, chyba chcę więcej Amy! Naprawdę jest interesującą postacią. Pisz, pisz, czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńNija
Amy ma swój cel w nawiązywaniu znajomości z Tomem, o to możesz się nie martwić :) Zbierała się do tego przez całe życie, ale o tym za kilka rozdziałów.
UsuńTeż lubię go w takim stanie. Ogólnie ludzie przechylający się bardziej na tę inną część swojej osobowości, a nie zdający sobie z tego do końca sprawy, są bardzo interesującym tematem do rozwinięcia.
Amy jeszcze będzie sporo :)
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz!
Czekam na więcej! Amy jest coraz bardziej interesująca, szczerze wątpię, żeby była szlamą, w każdym bądź razie, mam nadzieje, że nie jest. Jedynie co mi się rzuciło w oczy, to w "Dumbledor" zapomniałaś dodać e na końcu. Życzę weny!
OdpowiedzUsuńi...
http://fatum-dramione.blogspot.com/p/blog-page_31.html zostałaś nominowana do Liebster Award!
Rzeczywiście zapomniałam na końcu dodać "e", dzięki za pokazanie ;D Nie wiem, gdzie ja miałam oczy, gdy sprawdzałam tekst.
UsuńO czystości krwi Amy dowiesz się w następnym rozdziale :)
Dziękuję za komentarz, nominację i pozdrawiam!
O nie wierze! Czy Amy naprawdę była na tyle głupia, by okłamać Riddle'a?! Oj, coś czuję, że nie będzie z nia dobrze, po tym, jak Voldemort z nią skończy.
OdpowiedzUsuńZastanawiające jest to, jak Dumbledor zachowuje się w stosunku do Toma. Wiemy już, że stary Albus nie wierzy w dobre intencje i pozory grzecznego i prawego prefekta.
Nie mogę się doczekać nowego rozdziału
Pozdrawiam! <3
Albus zawsze miał to swoje wewnętrzne oko, więc i tutaj nie mogło go zabraknąć :)
UsuńAmy głupia nie jest, raczej naiwna.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)
Wpadłam na tego bloga całkiem przypadkiem i w duchu dziękuję Bogu za takie zarządzenie losu. Jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam, ale do rzeczy. Przeglądając potterowską wikię weszłam na stronę o Tomie, a tam dowiedziałam się interesującej rzeczy... A mianowiecie że Amy Benson była jedną z dwójki sierot, które Tom zabrał do jaskini przy klifach... Coś czuję, że to ma jakiś związek... A gdyby tak Amy planowała zemstę za tamte wydarzenia...? W sumie to dość prawdopodobne. No nie ważne. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, bo jako krukonka muszę zaspokoić swoją niepohamowaną ciekawość. Weny życzę i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńKtoś to jednak odkrył :) Zastanawiałam się, czy to się wyda od razu, czy dopiero z czasem ktoś tam zauważy. Racja, Amy nie jest moim OC.
UsuńCieszę się, że Ci się podoba.
Dziękuję i pozdrawiam ciepło :)
Hm... Zaciekawiłaś mnie. Czyta się ciebie re-we-la-cy-jnie! Nie przestawaj pisać, bo naprawdę mi - i pewnie nie tylko mi - się bardzo spodobało! Rozdział długością nie powala, ale powiem ci jedno - właśnie takie wolę. Przynajmniej szybciej i łatwiej nadrabia się zaległości :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Toma jeszcze bardziej niż w momentach, gdy czytam Rowling.
we-are-oneness.blogspot.com
Witaj :)
UsuńCieszę się niezmiernie, że tak Ci się spodobało. Wiem, że długością nie powala, ale tak mi się dużo lepiej pisze, zwłaszcza że historia ma w sumie dwa wątki i nie będzie zbyt długa sama w sobie.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Merlinie, ten blog jest taki wspaniały!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, jak odzwierciedliłaś Toma, rzadko kiedy ktoś robi to dobrze. A Ty zrobiłaś to rewelacyjnie.
Chyba nie skomentowałam rozdziału drugiego… E tam, zazwyczaj zapominąć ale zawsze czytam.
Masz naprawdę wielki talent pisarski!
Pozdrawiam,
Arachne