poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział ósmy

            


Amy drżała pod nim, odsuwała się i przysuwała, podnosiła i opuszczała ręce, jakby straciła panowanie nad swoim ciałem. Na początku oddała pocałunek, później zacisnęła usta i znów próbowała zwiększyć między nimi odległość. Tom, czując lekki zawód całym tym doświadczeniem, odsunął się. Oblizał wargi, patrząc na nią chłodno.
– Nie oczekiwałem od ciebie takiego niezdecydowania – powiedział wyraźnie, chociaż wciąż dzieliła ich niekomfortowa odległość. – Widocznie jeszcze nie jesteś na tym etapie.
– Nie chodzi o to, że nie jestem – powiedziała, pełna sprzecznych sygnałów. Patrzyła z obrzydzeniem w jego oczy, ale jej wzrok co chwila uciekał w stronę ust. – M-masz nade mną władzę jedną czwartą twojej duszy, ja mam całą, żeby się bronić. Nie uda ci się tego pokonać. Nie zmienisz mnie w swoją marionetkę.
Tom uśmiechnął się płytko, wciąż nie zwiększając dystansu między nimi.
– To urocze, że tak myślisz, Amy – wyszeptał w końcu. – Ale, przykro mi to mówić, twoja teoria jest błędna. Widzisz, na samym początku, gdybym już wtedy był świadomy tego, że jesteś moim horcruksem, rzeczywiście pomyślałbym o tym, iż w jakiś sposób możesz opierać się mojemu wpływowi. Myślałem, że jesteś czystej krwi, doskonale radziłaś sobie na zaklęciach, uważałem cię za kogoś godnego uwagi.  Ale teraz… teraz siedzisz w dormitorium Ślizgonów, z zapasem eliksiru wielosokowego w skrzyni, gotowa zamknąć wraz ze mną szlamy w Azkabanie, uprzednio przyczyniając się do zamordowania ich rodzin. Popraw mnie, jeśli coś źle wydedukowałem.
– Chcę cię zabić Tom – wyszeptała, jej oczy lśniły od łez, zagryzła dolną wargę, żeby powstrzymać ją od drżenia.
– To zabawne. – Uśmiechnął się. – Ja ciebie też. Ale oboje nie możemy tego zrobić. Ty nie jesteś w stanie, a ja nie zamierzam unicestwiać kawałka mojej duszy, skoro mogę go kontrolować. Zamiast próbować ukradkiem poderżnąć mi gardło – zaczął, przybliżając się znowu, oczy utkwione w jej – powinnaś ułatwić sobie trochę życie i poddać się.
Amy przez chwilę błądziła wzrokiem po jego twarzy. Gdy Tom przysunął się jeszcze bliżej, wstała gwałtownie i podeszła do niewielkiego okna, przez które sączyło się zimne światło.
– To twój wybór – powiedział po chwili, przyglądając się jej. – A raczej twój do pewnego momentu.
W ciszy, która zapanowała po jego słowach słychać było jedynie ciężki oddech Amy. Do czasu, gdy nie przerwał jej jakiś szelest, a następnie głośny huk. Emilia Green zsunęła się z Alberta i jej ciało uderzyło głucho o podłogę. Benson odwróciła się gwałtownie, natychmiast pragnąc podbiec do dziewczyny i pomóc jej się podnieść, ale coś w jej głowie nakazało jej stać w miejscu, nawet nie drgnąć, poczekać aż rozwinie się ta sytuacja. Obserwowała spokojnie grymas bólu na twarzy Emilii, widziała jak gwałtownie bierze oddech, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jej czarne włosy wciąż po części zakrywały bladą twarz, oczy błyszczały z przerażenia, oddychała szybko, miała popękane usta, tak blade, że prawie zlewały się z kolorem skóry.
Roztrzęsiona, rozejrzała się po pokoju, zatrzymując wzrok na Tomie.
– W samą porę Emilio, zaczynałem się niecierpliwić. – Ton Riddle’a był uprzejmy, ale  zdystansowany. Brzmiał, jakby mówił do małpy, którą chce nauczyć czytać. A jednocześnie to w jego postawie coś krzyczało o dzikości i nieludzkim zachowaniu.
Może fakt, że stał w kącie pokoju, a cień w połowie zalewał jego twarz i sylwetkę, sprawił, że Amy zaschło w gardle. Może to po prostu z jego głosu, wzroku i gestów wylewało się czyste szaleństwo.
– Tom, co… co a tu robię. Ja…
– Och, chciałbym ci wszystko wytłumaczyć, ale naprawdę nie mam na to czasu. – Imperio.
Zaklęcie wyglądało, jakby smuga powietrza uderzyła prosto w głowę zdezorientowanej Green. Jej oczy zaszły mleczną mgłą, głowa zachybotała się kilka razy, próbując na nowo odszukać oparcia na szyi. Po kręgosłupie Amy przebiegł przyjemny dreszcz, mimowolnie zbliżyła się o krok, żeby lepiej widzieć. Nie zdążyła zastanowić się nad tym, co robiła, gdy na łóżku poruszył się Albert, wydając gardłowy jęk. Nie otworzył jeszcze oczu, na razie tylko poruszał się niespokojnie. Benson patrzyła na niego dziko, oddychając ciężko. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wyjęła z kieszeni różdżkę, dopóki nie znalazła się na klęczkach, przyciskając jej koniec do słabo pulsującej skroni Alberta. Gdyby tylko chciała, potrafiłaby kontrolować jego umysł. Zawsze była znakomita z zaklęć, poznała teorię czarnej magii, zagłębiając się w umysł Toma, widziała dziesiątki razy, jak rzucał zaklęcia niewybaczalne. Chociaż nigdy nie robił tego w jej obecności komuś innemu. Podniecenie w jej ciele walczyło ze współczuciem, ze wszystkimi pozytywnymi emocjami, która tak usilnie próbowała w sobie zatrzymać.
– Nie krępuj się, moja droga – powiedział Tom cicho. Amy nie była pewna, który Tom to powiedział. Ten w jej ciele, czy ten stojący kilka metrów dalej. Coraz trudniej było ich rozdzielać. Podniosła wzrok, by napotkać zadowolone spojrzenie Riddle’a i wstrzymała oddech. Tak właśnie wyglądała przyszłość. Jej przyszłość miała wysokie kości policzkowe, zimne, brązowe oczy, była blada i nienawistna. Ona i Tom, panujący nad każdym drobnym elementem jej życia.
To wcale nie wydawało się takie złe.
Wcale nie było takie złe.
Było nowe i podniecające.
Wraz z tą myślą, przeszył ją dziwny prąd.
Imperio.
           
Dopiero w nocy, gdy Tom upewnił się, że nikogo nie było już w pokoju wspólnym, zmusili mugolaków do czegoś więcej niż bezczynne siedzenie na łóżkach. Przy pomocy zaklęcia kameleona przeszli na czwarte piętro i zatrzymali się przed lustrem. Amy mijała je setki razy w drodze do biblioteki i nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby, żeby się przy nim zatrzymywać. Skupiła się trochę bardziej na tym, co czuje i myśli Tom. Za lustrem ukryty był korytarz, prowadzący do Hogsmeade. Benson pierwszy raz widziała przestrzeń tak gęsto wypełnioną pajęczynami. Gdy Emila weszła w jedną z nich, tłusty pająk uczepił się jej włosów, szybko przebiegł po twarzy, zsuwając się na szyję i zniknął z pola widzenia, chowając się pod kołnierzyk jej koszuli. Green nawet nie drgnęła.
Emilia i Albert wypili swoje porcje eliksiru, prawie natychmiast osuwając się na ziemię. Tom przesunął ich trochę na bok, strzepnął pająka ze swojego swetra i zerknął na Amy, która stała bardzo blisko ściany bez ruchu, czysta i bez żadnego pasożyta na jej ciele. Tom zmarszczył brwi, sam zabijając pająka, który właśnie wspinał mu się po szyi.
Lumos Maxima – mruknął, żeby mieć lepszą widoczność na całe to zjawisko. Pajęczyny oplatające ścianę za Amy były  puste z kolei po drugiej stronie korytarza tłoczyły się pająki. – Ciekawe.
Benson nie wydawała się zdziwiona całym tym zjawiskiem. Ze spokojem obserwowała postępowanie Toma i w końcu westchnęła.
– Zawsze tak jest w Hogwarcie. Nigdy nie udało mi się chociażby dotknąć pająka, wszystkie przede mną uciekają.
Riddle, który myślał, że trzymał Amy zamkniętą w jego dłoniach, nagle poczuł, że znowu zaczyna mu się wyślizgiwać. Nie lubił nie wiedzieć. Jednak Benson również zdawała się zagubiona w swoich umiejętnościach.
– Masz jakieś przypuszczenia? – zapytał cierpliwie, obracając różdżkę w dłoniach.
– Nie – odpowiedziała od razu.
Tom nie sądził, żeby była jeszcze w stanie kłamać mu prosto w oczy.
– Dobrze – powiedział po chwili. – Silenco – skierował zaklęcie na tył lustra. – Muszę się tego pozbyć, żeby nie złożyły jaj w naszych drogich szlamach – oznajmił, gdy zobaczył, że Amy marszczy brwi. – Poza tym – odwrócił się, strzepując kolejnego pająka z nogawki swoich spodni – nigdy nie lubiłem pająków.
Zakręcił różdżką w palcach jeszcze raz, zanim zacisnął dłoń na nasadzie i przeciął powietrze płomieniami. Amy nigdy nie myślała o szatańskiej pożodze, jako o metodzie zabicia całej kolonii owadów, aczkolwiek okazała się bardzo skuteczna.
           
Tom obudził się i pierwsze, co ujrzał to Amy. Siedziała u podnóża jego łóżka na skrzyni, obserwując go. W rękach trzymała małe pudełeczko i obracała nim niepewnie w palcach.
– Czekasz na coś? – zapytał Riddle chłodno, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej i odgarniając loki, które nachodziły mu na oczy. Wiedział już, że może spać przy Benson bez obawy o swoje życie, jednak czasami jeszcze zastanawiał się czy aby na pewno, czy dziewczyna nie udawała, a tak naprawdę w jej małej głowie układał się plan, jak by się go pozbyć. Zwłaszcza w sytuacjach takich jak te, gdy budził się, by ujrzeć ją o kilka metrów za blisko. Pierwszej nocy obudził się, bo miał wrażenie, że czuje na sobie czyjś oddech. Chwycił za różdżkę, jeszcze zanim otworzył oczy. Zaklęciem oświetlił bladą twarz Amy, znajdującą się zaledwie kilka centymetrów od jego. Jej oczy były wielkie, oddech ciężki, jakby właśnie przebiegła kilka kilometrów. W dłoni trzymała różdżkę, nie była ona jednak nigdzie skierowana, po prostu kurczowo zacisnęła na niej palce, aż jej knykcie zrobiły się białe.
Taka sytuacja zdarzyła się jeszcze dwa razy. Tom odgadł, że w nocy wracają jej wspomnienia z jaskini i widocznie powstrzymywała się, żeby chociażby nie dźgnąć go różdżką prosto w serce. Sen Riddle’a od tego czasu był płytki, zaledwie mamrotanie Amy, gdy nawiedzały ją kolejne koszmary, potrafiło go obudzić. Dopiero, gdy kolejne dwie noce Benson spędziła w całości w swoim łóżku, Tom pozwolił sobie na trochę głębszy sen i właśnie taki widok go przywitał następnego ranka.
– Czekałam aż się obudzisz – powiedziała cicho, wciąż obracając pudełeczko w palcach.
Było szare i najwidoczniej obsypane zielonym brokatem, ponieważ mieniło się, gdy padały na nie promienie słońca. Nie uszło to uwadze Toma. Przysunął się trochę bardziej, spokojnie kładąc dłonie na kocu, w jednej z nich ściskając różdżkę.
– Co to jest? – zapytał podejrzliwie. Amy nie patrzyła mu w oczy, więc trudno było mu przeszukać jej myśli, a przez to, że dopiero się obudził, nie potrafił nawet znaleźć więzi, która została utworzona przez horcruks.
– Dzisiaj pierwszy dzień świąt – odpowiedziała niepewnie. – Nie wiedziałam za bardzo, kiedy mogłabym ci to dać, więc stwierdziłam, że ranek będzie najlepszą porą. Przynajmniej nie będę o tym myśleć cały dzień, wtedy przecież mógłbyś mi wykraść myśli, a chciałam żeby to była jakaś niespodzianka. Wiem, że mówiłam ci już o tym prezencie, ale…
Riddle nigdy nie lubił, gdy Benson wpadała w słowotok, więc wziął pewnie prezent z jej dłoni i otworzył go.
Tom zmarszczył brwi, zamknął pudełeczko i pochylił się, by otworzyć szufladę swojej szafki nocnej. Był pusta, więc, jeszcze bardziej zdziwiony, wrócił do pozycji siedzącej i ponownie otworzył pudełeczko, intensywniej przyglądając się zawartości.
– Dajesz mi moją odznakę prefekta naczelnego?
– C-co? Och, nie… – wyjąkała, zrywając się na równe nogi i podchodząc szybko do chłopaka. Zerknęła na prezent i odetchnęła z ulgą. – To znaczy, tak, ale nie do końca. Przerobiłam ją. Czar jeszcze na ciebie działa, ponieważ jesteś ostatnią osobą ze Śmierciożerców, od której nie wzięłam próbki DNA. Chwila… – Amy bez wahania wyrwała Tomowi włos z jego nachodzącej na oczy grzywki, a on nawet nie zaprotestował, za bardzo zaintrygowany całą sytuacją. Benson mruknęła coś cicho pod nosem, nakierowując różdżkę na włos, a następnie na odznakę i uśmiechnęła się. Na metalowej blaszce lśniła teraz srebrna czaszka, przez którą przepełzał wąż za każdym razem, gdy ta uchylała żuchwę.
Riddle patrzył na odznakę przez kolejne kilka sekund, po czym wreszcie spojrzał na Amy.        
– Teraz twoi słudzy będą wiedzieli jak się do ciebie zwracać. Jesteś ich przywódcą, powinni to odczuć. Osoby niewtajemniczone zobaczą jedynie zwykłą odznakę prefekta, tak jak ty przed chwilą.

Tom nie skomentował prezentu, jednak przypiął odznakę do swojego swetra, gdy schodzili na śniadanie, co sprawiło, że Benson przez resztę dnia była w nad wyraz dobrym humorze.









Przepraszam za tak długą nieobecność, naprawdę. Zaczęłam pisać rozdział i później wyskoczyła przeprowadzka i aklimatyzacja w nowym miejscu, nauczyciele nagle stwierdzili, że w sumie spoko, jeśli zrobią cztery testy tygodniowo i dochodzą do tego jeszcze zajęcia dodatkowe i nie miałam siły myśleć nad wszystkim. Zwłaszcza, że każdy rozdział to też jakiś reaserch, więc siadałam do pisania i przy pierwszym elemencie, o którym nie wiedziałam, już się poddawałam, bo nie chciało mi się szukać. 
Jest też jeszcze kilka innych powodów będąc zupełnie szczerą. Ogólnie jeśli przeczytaliście opis tam po prawej, to powinniście wiedzieć jakie to powody. Jak znajduje coś, co mi się mega podoba to nie opuszczę tego przez jakiś czas i ciężko mi myśleć o czymkolwiek innym. Moja miłość do Glee, Broadwayu, STARKIDU i Darrena Crissa rozwinęła się mocno i wpadłam trochę w wir fangirlowania. 
Teraz jednak powoli wracam, już nie mam takiej obsesji na punkcie wszystkiego, choć nadal to kocham mocno, ale HP wciąż jest w moim sercu i czuję go teraz mocniej.
Pozdrawiam Was wszystkich ciepło i do następnego rozdziału!